Picie piwa w miejscu publicznym (lub w krzakach/zaroślach) to koszt od 100 złotych do 150zł mandatu lub grzywny oraz koszta sądowe w wysokości 50 zł i 30 zł nawiązka na rzecz Skarbu Państwa. Jeśli ukarany nie płaci mandatu musi on zostać przeliczony na areszt. Dzienna stawka to przeciętnie od 20 do 35 zł. Koszt utrzymania jednego więźnia to około 80 zł dziennie, czyli 2,5 tys. zł miesięcznie.
Wysokiem Mazowieckiem Straż Miejska nie wystawiają mandatów, bo ważniejsza jest statystyka i skuteczność. Sprawa od razu kierowana jest do sądu. Po co zaprzątać sobie głowę mandatami, skoro od razu jest winny i należy go skierować wniosek o ukaranie grzywną przed oblicze Temidy. Temida jest ślepa i nie widzi ile jest wykrytych wykroczeń – a okazuje się, że wszystkie są kierowane od razu do sądów.
publikacja: 02.01.2016 aktualizacja: 02.01.2016, 18:47
Cele przepełnione są drobnymi przestępcami, którzy po prostu nie radzą sobie z życiowymi trudnościami i kłopotami materialnymi. Czy zawsze powinniśmy karać więzieniem za niesamodzielność i zbyt małą świadomość prawną? – pyta zastępca rzecznika praw obywatelskich Krzysztof Olkowicz.
Przestępcy dłużej poczekają na przedawnienie karalności
Ponad dwie trzecie skazanych w Polsce, którzy odbywają karę bezwzględnego pozbawienia wolności, to nie groźni przestępcy, lecz ludzie trafiający do więzienia na skutek odwieszenia kary, niewykonania zasądzonych prac na cele społeczne czy niezapłacenia grzywny. W wielu przypadkach to więźniowie socjalni, którzy trafili za kratki za kradzież soku, zupy czy bułki.
„W celu osiągnięcia korzyści majątkowej dokonał kradzieży 2 zupek błyskawicznych o łącznej wartości 4,58 zł". „Dokonał kradzieży bułek o łącznej wartości 1,59 zł, czym działał na szkodę w/w marketu, działając przy tym w warunkach powrotu do recydywy". Mogłoby się wydawać, że to nic poważnego. Lecz nie osobom, które od lat obserwują wadliwe mechanizmy polskiej polityki karnej. Bo Polska to kraj, w którym kradzież soku pomidorowego o wartości 2,17 zł może oznaczać 20 dni aresztu, a ćwiartki kurczaka za 6,89 zł – nawet 30 dni. Ten absurd trwa i sprawia, że w aresztach i zakładach karnych na 120 tys. więźniów, którzy przewijają się w ciągu roku przez cele, tylko 40 tys. to prawdziwi przestępcy, których trzeba izolować. Znaczną część osadzonych stanowią ci, którzy w zasadzie nigdy nie powinni trafić za kraty.
Co to kogo obchodzi?
Wystarczy niewiele. Drobna kradzież, a nawet jazda bez biletu. Policja ma winnego, opisuje czyn, kieruje sprawę do sądu. A ten, nie widząc nawet oskarżonego, wydaje wyrok w trybie nakazowym, np. orzeka grzywnę albo ograniczenie wolności i wysyła wyrok. Często ten list z wyrokiem w ogóle nie dociera do skazanych, a nawet jeśli już go otrzymają, to zwykle nie są to obywatele o wysokiej świadomości prawnej – nie wiedzą np., że mogą złożyć sprzeciw. I tak wyrok się uprawomocnia. Dobrze, jeśli mogą zapłacić zasądzoną grzywnę, ale najczęściej nie mają takich pieniędzy. Przecież gdyby mieli 100 zł na zapłacenie grzywny, to nie musieliby kraść kurczaka za 7 zł.
Po co więc w takich przypadkach orzekać grzywnę? Czy nie byłoby prościej, gdyby winny odpracował karę, wykonując np. prace społecznie użyteczne? To jednak właśnie jedna z największych bolączek polskiego systemu – brak współpracy sądów z samorządami, brak przemyślanej strategii działania. Nie ma odpowiedniej liczby miejsc, w których skazani mogliby taką pracę wykonywać, albo są oddalone od miejsca zamieszkania skazanego tak bardzo, że po prostu nie stać go na bilet.
A co z osobą, która sama utrzymuje całą rodzinę, dorabiając gdzie się da kilkanaście godzin dziennie – czy zrezygnuje ze swojej pracy tylko po to, żeby od 8 do 16 odpracować karę? Instytucje nie zastanawiają się, jak pomóc takim ludziom, nie wyciągają do nich pomocnej dłoni.
Właśnie takie osoby najczęściej padają ofiarą obojętności systemu. Więźniowie socjalni dostają karę pozbawienia wolności głównie dlatego, że mają do wyboru: kupić jedzenie lub zapłacić grzywnę, albo stają przed dylematem, czy odpracować karę, tracąc tym samym dotychczasowe źródło utrzymania. Sąd zazwyczaj nie wzywa ich do siebie, nie pyta, dlaczego jej nie odpracowali, po prostu zamienia wyrok na karę bezwzględną.
Nie chodzi mi jednak o to, by darować im winy. Jestem zwolennikiem karania za każde przewinienie i przestępstwo, ale wymaga to prowadzenia racjonalnej polityki karnej – wymierzane kary muszą być adekwatne do popełnionego czynu.
Pewne zmiany w wykonywaniu kar ograniczenia wolności niosą ze sobą przepisy, które weszły w życie 1 lipca 2015 r. Pozwalają one w określonych przypadkach m.in. na zmianę kary pozbawienia wolności na rzecz jej ograniczenia, w tym na odpracowanie wyroku w postaci prac społecznie użytecznych.
To bardzo istotna zmiana, bo najczęściej jeśli ktoś dostaje karę w tzw. zawiasach, to w ogóle nie odczuwa, że został ukarany – czuje się wolny. To poczucie prowadzi jednak do popełnienia kolejnego przestępstwa i tym razem kończy się pozbawieniem wolności. To błędne koło skutkujące brakiem miejsc w więzieniach i utrudniające prowadzenie efektywnej resocjalizacji.
Niech dobre przykłady staną się powszechne
Sama zmiana przepisów na niewiele się zda, jeśli nie pójdzie za tym gotowość do współpracy ze strony samorządów. Są miejsca, w których ponad 90 proc. skazanych za drobne przestępstwa trafia do zakładu karnego. Na szczęście część samorządów już od lat współpracuje z sądami. W Lęborku czy Bytowie blisko 45 proc. osób z ograniczeniem wolności wykonuje kontrolowane nieodpłatne prace na cele społeczne. Jeśli samorząd angażuje się w organizację wykonania tego typu kar, przynosi to korzyści miastu i samym skazanym. Na przykład w Lublinie skazani pracowali w domu pomocy społecznej, dzięki czemu uczyli się empatii i szacunku do osób starszych. Sprzyjało to również ich resocjalizacji. Przykładem, który zasługuje na szczególną uwagę, są Tychy. Tam blisko 70 proc. skazanych na grzywnę lub ograniczenie wolności odpracowuje swoją karę w formie prac społecznych. Jak udało się to osiągnąć? Właśnie dzięki dobrej współpracy sądu rejonowego i władz miasta. To także efekt wprowadzenia wielu istotnych zasad. Na przykład Tychy jako pierwsze w regionie dały możliwość odpracowania kary w weekendy, a także po godzinach pracy, umożliwiono również realizację tego typu kar osobom z niepełnosprawnością, co bynajmniej nie jest standardem w niektórych miastach. Tyscy kuratorzy starają się również, by każdy skazany trafił tam, gdzie najlepiej będzie mógł wykorzystać swoje umiejętności i doświadczenie. Mężczyzna, który na co dzień zajmował się systemami nagłośnieniowymi, w domu pomocy społecznej pomagał organizować m.in. wieczory kolęd. I nawet kiedy już odpracował swój wyrok, to nadal w okresie świąt przychodził i pomagał w tym bardzo ważnym dla pensjonariuszy wydarzeniu.
Zdarza się również, że skazani wykonują powierzoną im pracę z takim zaangażowaniem, iż w efekcie – już po odpracowaniu kary – zostają zatrudnieni na stałe. Kara zatem może stać się czasem również szansą na lepsze życie.
Właśnie z powyższych względów warto, aby samorządy wykazywały się na tym polu aktywnością i podejmowały współpracę z sądami. Muszą to robić w efektywny sposób. To nie może być tylko listowne zawiadomienie. To musi być człowiek, który chwyci skazanego za rękę i powie: „Dostał pan wyrok, jeśli nie zrobi pan tego i tego, to pójdzie pan do więzienia, ale ja pomogę panu się przed tym ustrzec. Co pan potrafi? W takim razie chodźmy tam i tam".
W innym wypadku nasze więzienia nadal będą przepełnione drobnymi przestępcami, którzy po prostu nie radzą sobie z życiowymi trudnościami. Ale czy to znaczy, że mamy karać więzieniem za niesamodzielność i zbyt małą świadomość prawną?
Bez rewolucyjnych zmian
By temu zapobiec, nie musimy tworzyć od podstaw rewolucyjnych systemów. Ustawodawca przewidział bowiem współpracę społeczeństwa ze skazanym przy wykonywaniu kar. Poświęcono temu nawet jeden z rozdziałów kodeksu karnego wykonawczego. Obecnie naszym największym zaniedbaniem jest to, że te przepisy są w wielu przypadkach po prostu martwe lub nieskuteczne.
Istnieje wiele instytucji zajmujących się skazanymi: od Służby Więziennej, kuratorów sądowych aż po samorządy, ośrodki pomocy społecznej, a nawet urzędy pracy. I choć wyznaczono im określone zadania, to wciąż brakuje koordynacji i jasnej strategii działania. Potwierdza to m.in. opublikowany pod koniec listopada 2015 r. raport NIK dotyczący readaptacji społecznej skazanych na wieloletnie kary pozbawienia wolności. Podkreślono w nim, że choć mamy w Polsce wyspecjalizowane służby odpowiedzialne za resocjalizację, to niestety – podobnie jak w przypadku wykonywania kar ograniczenia wolności – ich działania nie są skoordynowane. Ponadto blisko połowa prowadzonych programów resocjalizacyjnych jest mało skuteczna. NIK zauważyła również, że choć urzędy pracy i ośrodki pomocy społecznej dostrzegały zjawisko stygmatyzacji skazanych, to nie podejmowały ukierunkowanych i systemowych działań mających na celu zmianę tego stanu. Nie starały się np. przekonać przedsiębiorców, że byli więźniowie mogą być naprawdę dobrymi i zaangażowanymi pracownikami. Zapomina się, że właśnie posiadanie pracy po opuszczeniu zakładu karnego jest jednym z ważniejszych czynników właściwej readaptacji społecznej. Niestety, wielu skazanym brakuje odpowiedniego wsparcia w tym strategicznym momencie życia, a to oznacza powrót na ścieżkę przestępstwa.
Powinniśmy podjąć wysiłek i zmienić dotychczasowe podejście, i to zarówno do prowadzenia działań resocjalizacyjnych, jak i wykonywania kar ograniczenia wolności. Nie chodzi o to, by na siłę zapełniać zakłady karne i areszty śledcze. Nie jest przecież sukcesem państwa wsadzenie do więzienia za kradzież chińskiej zupki. To raczej porażka wymiaru sprawiedliwości. Dlatego należy wreszcie skończyć z pokusą zastępowania polityki społecznej prawem karnym.
Autor jest zastępcą rzecznika praw obywatelskich
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękujemy bardzo za komentarz Redakcja Wysokie Mazowieckie info